Informacje:

Wybaczcie, że jestem trochę nieobecny. Życie... ~ Armand

Chwilowo staram się ogarniać bloga, w jakichś mało skomplikowanych sprawach, także przepraszam za opóźnienia! Jeśli ktoś zauważy coś do poprawki to proszę mi to zgłosić, w granicach moich umiejętności będę próbować coś z tym robić. ~ Alicja

~ ~ ~ ~ ~ ~

niedziela, 8 czerwca 2014

Smoczy ząb


    Bywały takie dni, kiedy los zdawał się uśmiechać i sprzyjać każdemu na swej drodze. Bywały również takie, gdy unosił wargi w kpiącym geście, spoglądając w dół drwiącym spojrzeniem, pełen niepohamowanego rozbawienia. Miała wrażenie, że dziś okazało się właśnie jednym z takich dni.
     Ponownie prześledziła uważnym wzrokiem poczciwą twarz staruszka, starając się dostrzec jakiekolwiek oznaki kłamstwa lub bredzenia ludzi pozbawionych zmysłów. Niczego takiego nie znalazła. Tylko pełne ekscytacji spojrzenie i ledwie powstrzymywany uśmiech.
    - Mam przynieść ząb tego smoka? – upewniła się, unosząc brew, nadal sceptyczna.
    Pan Teodor gorliwie pokiwał głową, nieświadomie zacierając ręce. Musiał być bardzo żywotnym człowiekiem – doszła do wniosku, spoglądając na jego pełne zapału ruchy.
    - Tak, tak, wystarczy jeden – zapewnił, ale po chwili szare oczy zabłysły chciwie – chociaż, jeśli znajdziesz więcej, możesz je również przynieść.
    - Za dodatkową opłatą, ma się rozumieć?
    Staruszek skrzywił się nieznacznie, jednak ponownie twierdząco pokiwał głową.
    - Oczywiście, nagrodzę cię sowicie.
    Skinęła usatysfakcjonowana i odwróciła się na pięcie, by opuścić przytulne domostwo dawnego podróżnika.
    - Stawię się u pana zaraz po powrocie – odpowiedziała na odchodnym i zniknęła za drzwiami, wychodząc na zalane słońcem uliczki.

~***~

    Słońce leniwymi promykami poranka przezierało się przez zielone korony drzew, sięgając sylwetki samotnego jeźdźca, przemierzającego rozległe lasy na południe od Samudry. Odziana w ciemno-brązowy kostium postać, bez wątpienia kobieca, rozglądała się wokół, jadąc jedną z licznych, cienkich drużek, które prowadziły w głąb gąszczu drzew i krzewów. Kary wierzchowiec co jakiś czas parskał lub potrząsał grzywą, gdy wymruczała coś pod nosem, jakby chciał odpowiedzieć swej pani. Jego czarne ślepia spod długiego włosia patrzyły uważnie i rozsądnie, sprawiając wrażenie niemal ludzkich, choć bezdennych niczym otchłań studni.
    Po pewnym czasie ścieżka zaczęła się niebezpiecznie zwężać, tak że Ena musiała zrezygnować z dalszej podróży na grzbiecie towarzysza. Z gracją zsunęła się na ziemię, lądując lekko, niemal bezdźwięcznie, dzięki miękkim podeszwom butów o wysokich cholewkach, w których sprytnie ukryte zostały niewielkie sztylety – dobre do walki, jak i rzucania.
    Poklepała wierzchowca po ciemnej sierści na szyi, poprawiając szelki z katanami umiejscowionymi między łopatkami.
    - Zostań tutaj, Kero – nakazała łagodnie, a kiedy ogier potrząsnął łbem i parsknął, usatysfakcjonowała ruszyła w dalszą drogę.
    Od mieszkańców pobliskich wiosek wywiedziała się, w których miejscach zdołali ujrzeć kształt przypominający wyglądem młodego smoka. Odnalazłszy jedno z takowych, będące niewielką polaną, zaczęła tropić go po śladach.
     Nie było to łatwe zadanie, chociaż w swych młodych latach nauczyła się rozpoznawać tropy i okazała się w tym całkiem dobra, jednak nigdy nie miała jeszcze okazji podążania za podobną istotą. Na szczęście smok zostawiał po sobie całkiem wyraźne ślady – bruzdy w ziemi, na gałęziach, gdy zapewne próbował wzbić się w powietrze, szramy na pniach od ostrych niczym brzytwa pazurów. Podążała tym szlakiem, wciąż wypatrując nowych znaków i zauważając, jak z każdym przebytym odcinkiem drogi stają się one coraz to świeższe.
    Zaniepokoiła się, nie znalazłszy pod drodze żadnych zębów. Pomimo całej swojej odwagi i nieraz brawury, nie miała ochoty stanąć twarzą w twarz z prawdziwym smokiem, nawet jeśli był tylko niedawno urodzonym. Nadal posiadał ostre pazury i zbroję niemal nie do przebicia.
    Odetchnęła głęboko, uspakajając myśli, po czym ruszyła dalej, uważnie śledząc drogę wokół i pod stopami. W pewnym momencie musiała zboczyć ze ścieżki, która i tak przypominała już bardziej zwierzęcy szlak niż drużkę dla ludzi, by zagłębić się w jeszcze większy gąszcz. Znaki bytności smoka stały się jeszcze wyraźniejsze, a Ena, całkowicie skupiona na wypatrywaniu ich, nie usłyszała miękkiego chodu zupełnie innej istoty.
    Ciche warczenie dobyło się z jej prawej strony, nieco z tyłu. Znieruchomiała, kątem oka próbując dojrzeć , jakie zwierze zdołało się tak niepostrzeżenie podkraść. Miała swoje podejrzenia i kiedy ujrzała zjeżoną sierść oraz wyszczerzone w grymasie kły, była już pewna. Samotny, ogromny basior wpatrywał się w nią dziki ślepiami, czając na ugiętych łapach, z brzuchem niemal przy samej ziemi. Musiał być odszczepieńcem, jako że nigdzie nie dojrzała śladu watahy. Miał potężną posturę, więc z pewnością mógłby zostać alfą stada. Widocznie został pokonany i wygnany, co nie zdarzało się zbyt często.
    Zdołała tylko odetchnąć i podnieść rękę ku rękojeści jednej z katan, gdy basior rzucił się na nią z potężnym warkotem. Nie mogła odskoczyć, więc skuliła się i przeturlała po miękkiej, ale pełnej wystających korzeni ściółce, czując, jak drewno wbija się w ciało. Skrzywiła się ledwie zauważalnie, jednak szybko podniosła na nogi, zwracając w stronę wściekłego zwierza.
    Wilk zaszurał pazurami o ziemię, gdy minął zdobycz o zaledwie centymetry. Warcząc, obrócił się w miejscu i rzucił ponownie na kobietę, która nie zdążyła nawet w pełni wyciągnąć ostrza. Basior okazał się znacznie szybszy, niżby przypuszczała. Odskoczyła, potykając się o korzeń i wyrzucając z siebie wściekłe przekleństwo, kiedy ledwie zdołała utrzymać równowagę. Charkot zwierza uprzedził ją o kolejnym ataku.
    Obróciła się, zataczając ostrzem półkole, tnąc niemal na oślep, jedynie przeczuwając, skąd nadejdzie atak i jakiego rodzaju będzie. Katan gładko przeszła przez ścięgna i mięśnie, czerwona posoka rozprysła się na okoliczne drzewa, a z gardła zwierza dobyło się rozpaczliwe, bulgoczące warknięcie. Basior ciężko opadł na ziemię, wijąc się w konwulsjach. Z podciętego gardła w szybkim tempie wypływały strumienie krwi, barwiąc glebę na bordowo.
    Odetchnęła ciężko, jednak nie był to koniec przygody. Mignięcie bieli po lewej stronie ostrzegło ją w samą porę, by zdołała uniknąć kolejnego ataku ze strony mniejszego wilka. Przeklinała się w duchu, że nie zauważyła wcześniej następnego przeciwnika, nie miała jednak czasu na więcej. Śnieżnobiały zwierz skoczył na Enę, warcząc gardło, z chęcią mordu w czerwonych ślepiach. Odsunęła się, cofając jedną stopę i wyciągając ostrze katany w stronę wilka. Klinga rozpruła bok zwierzęcia, barwiąc biel ciemną czerwienią posoki, podczas gdy żałosne piszczenie przecięło powietrze i ucichło chwilę potem, zastąpione pośmiertnymi drgawkami.
    Nie tracąc więcej czasu, rozejrzała się wokół, uważnie śledząc każdy zakamarek i wyrwę między drzewami. Las pozostał jednak spokojny, a na horyzoncie nie dostrzegła śladu kolejnego zagrożenie. Odczekawszy jeszcze chwilę dla pewności, wypuściła powietrze z płuc w cichym westchnieniu.
    Fiołkowo-złote tęczówki zwróciły się na ciała wilków – ogromnego, szarego basiora i mniejszej, białej, jak zauważyła, wilczycy. Samica musiała być albinosem, jej czerwone ślepia i sierść w kolorze śniegu jasno o tym świadczyły. Ena zmarszczyła brwi – dwa samotne wilki? To zdarzało się bardzo rzadko, jednak patrząc na tę wyjątkową parę, nie dziwiła się już tak bardzo. Stada rzadko akceptowały albinosy, a jeśli zwierzęta były spokrewnione, pewnie została wygnana wraz z basiorem.
    Pokręciła głową, wycierając klingę w białą sierść wilczycy.
    - Stajesz się nieostrożna – wymruczała pod nosem, patrząc na ciała. Wsunęła miecz z powrotem do pochwy, kiedy pewna myśl przeszyła jej umysł.
    Mogłaby oskórować zwierzęta – zawsze był to jakiś dodatkowy zarobek, jednakże skóra wilczycy została uszkodzona i w dużej mierze zabarwiona szkarłatem. Ena skrzywiła się nieznacznie. Szkoda – pomyślała – za białą skórę dostałabym znacznie więcej.
    Wzruszywszy ramionami, stwierdziła, że jeśli starczy jej czasu, wróci tą samą drogą i może wtedy się tym zajmie, teraz jednak musiała skupić się na głównym celu. Wznowiła wędrówkę szlakiem smoka, po pół godzinie napotykając całkiem świeże ślady i zero zębów. Nie podobała jej się ta sytuacja ani trochę.
    Próbując nie nastawiać się w żaden sposób, ruszyła dalej szlakiem wytyczonym przez bruzdy w ziemi. Nie trwało to długo, jak las zaczął się nieznacznie przerzedzać i przed Eną otworzyła się niewielka polanka, niemal cała zacieniona rozległymi koronami pobliskich drzew. Pośrodku stał ogromny głaz, gęsto porośnięty mchem, a obok niego zwalony pień. Prawie cała kora pobrużdżona została śladami ogromnych zębów i szczęk, co najlepsze, pośród lśniącej zielenią trawy przebijały się błyski smoczych zębów.
     Rozluźniła się nieco, jednak pomna zdarzeń sprzed godziny, rozejrzała się po polance uważnie. Zbadała każdy centymetr otaczających połać zieleni drzew i krzewów, by upewnić się, czy smocze dziecię nie czyha na nią gdzieś w pobliżu. Gdy w końcu zyskała pewność, że nigdzie nie widać groźnej sylwetki, powoli i ostrożnie wychynęła z osłony gałęzi. Poruszała się cicho, wciąż rozglądając na boki, jednak nie poruszając głową. Stawiała stopy delikatnie, uważając, by nie nadepnąć na żaden patyk i nie robić niepotrzebnego hałasu.
    Po pełnej napięcia chwili w końcu dotarła do celu, zawalonego pnia i dokładnie czterech, ostrych, trójkątnych zębów. Mleczna biel szkliwa odcinała się na tle zieleni i brązu poszycia, przykuwając wzrok, póki Ena nie zebrała ich do niewielkiej sakiewki przymiętej do szerokiego pasa przy biodrze. Zęby zagrzechotały cichy, gdy zrobiła krok w drogę powrotną i od razu przystanęła, przygryzając niepewnie dolną wargę. Rozejrzała się uważnie, jednak las wokół nadal pozostawał spokojny.
   Wtem odgłos prucia powietrza skrzydłami dotarł do uszu zabójczyni, gnając, by ukryła się za powalonym pniem. Ledwie wskoczyła za konar, a na polanie nieco niezgrabnie wylądował młody smok. Wydał z siebie coś na wzór parsknięcia, wypuszczając nozdrzami kłęby dymu, po czym powoli zbliżył się do głazu, by wspiąć na jego szczyt.
    Z duszą na ramieniu obserwowała niezwykłą istotę, gdy przemierzał niewielką odległość, jaka ich dzieliła. Zielone łuski lśniły nawet w cieniu liści, a szmaragdowe ślepia spoglądały znad ostro zarysowanej, potężnej szczęki, z której wyrastały ostre jak brzytwa, choć jeszcze niewielkie kolce. Podobne zdobiły szczyt czaszki i ciągnęły się przez całe ciało smoka, aż na koniec ogona. Wielkością dorównywał dorastającemu źrebakowi, choć ciało miał bardziej pociągłe, mocarne, a łapy krótsze, mocniej wygięte i sękate, przyozdobione ostrymi pazurami.
    Ena zaczęła powoli cofać się w stronę drzew, nie spuszczając wzroku z sylwetki smoka. Miała nadzieję ujść niezauważoną, jednakże los nie sprzyjał jej tego dnia. Wiatr zawiał zza pleców brunetki, niosąc zapach ludzkiego ciała wprost w nozdrza buchające dymem jeszcze sekundy wcześniej. Szmaragdowe ślepia zwróciły się na zabójczynię, chłodne i dzikie, a długi ogon przesunął się powoli po skale. Kolejne kłęby szarych oparów wydobyły się z nozdrzy, gdy pochylił łeb i ugiął łapy, przyglądając się nieznanej postaci.
    Serce poczęło szybciej bić w piersi kobiety, kiedy spoglądała w te piękne i zarazem straszne ślepia. Miała ochotę uciekać, a równocześnie zostać, by podziwiać majestat smoka. Wiedziała jednak, że jeśli nic szybko nie wymyśli, zapewne przestanie być ciekawym zjawiskiem, a stanie się łatwą przekąską.  Myślała gorączkowo, czas uciekał jej między palcami, ale nic nie przychodziło do głowy. W końcu smok po raz kolejny fuknął dymem i już chciał schodzić z głazu w stronę ciemnowłosej, gdy postanowiła użyć ostatniej, niepewnej deski ratunku. Skierowała spojrzenie wprost w szmaragdowe ślepia i skupiła się na nich całkowicie.
    Smok znieruchomiał, z jedną łapą przewieszoną nad krawędzią.
    To było całkiem nowe i dość dziwne doświadczenia. Zawsze potrafiła w pewien sposób wyczuć czyjś umysł, gdy chciała go zahipnotyzować, teraz czuła tylko dziką, zwierzęcą obecność i niewielkie zaciekawienie, podszyte zadowoleniem z niedawno znalezionej, świeżo zabitej zdobyczy. Musiał natrafić na dwa zabite wilki – pomyślała, jednak szybko wyrzuciła to z głowy, skupiając się na smoku.
    Nie jestem nikim ważnym. Najadłeś się, teraz pora na drzemkę – mruczała w głowie mantrę, chociaż wiedziała, że nie mógł zrozumieć słów. Liczył się ton i wpływ, jaki wywierała na umysł, a teraz chciała tylko, by smok odwrócił od niej uwagę i najlepiej uciął sobie drzemkę.
    Szmaragdowe ślepia spoglądały na nią, puste i nieobecne, więc szeptała dalej, kojącym, niskim głosem, niemal nucąc. Kropelki potu wstąpiły na wysokie czoło, ale nie przerwała, nawet nie ośmieliła się mrugnąć, wiedząc, że może to wybić ich oboje z hipnozy. Już myślała, iż jej wysiłki pójdą na marne, kiedy w końcu wrażenie dzikości ustało, a smok odwrócił wzrok. Ułożył się wygodnie na skale, pysk kładąc między łapami i okrywając się szerokimi, błoniastymi skrzydłami, po czym przymknął ślepia. Kłąb dymu buchnął z nozdrzy raz, drugi, trzeci, aż oddech smoka uspokoił się i ten zapadł w lekką drzemkę.
    Znieruchomiała w miejscu Ena przez chwilę nie wiedziała, co ze sobą zrobić, aż w końcu przymknęła powieki i odetchnęła bezgłośnie, dziękując w myślach wszystkim znanym bogom. Niemiłosierny ból przeszył jej skronie, ale zignorowała to i wznowiła wycofywanie się, nadal mając na oku uśpioną formę. Dopiero znalazłszy się dobrych kilka metrów w gąszczu drzew i krzewów, odważyła się rozluźnić.
    - Rany, było blisko – sapnęła, opierając się o najbliższe drzewo, gdy zakręciło jej się w głowie.
    Teraz musiała okrążyć całą polanę, trzymając się w rozsądnej odległości, by móc wrócić na ścieżkę i dotrzeć do Kero. Niezbyt cieszyła się tą perspektywą, jednak nie miała wyboru, a słońce już dawno minęło połowę drogi na niebie. Zanim dotarła na znajomy szlak, minęło prawie półgodziny, potem kolejne, nim odnalazła zmasakrowane ciała dwóch wilków.
   - Szkoda, takie piękne futra – mruknęła, ale nie zatrzymywała się na dłużej, ruszając dalej ścieżką.
    Mięśnie powoli odmawiały posłuszeństwa, gdy w głowie pulsował ból; świadectwo nadwyrężenia psychicznych możliwości hipnozy. Nigdy jeszcze nie użyła jej w tak wielki stopniu. Nawet nie była pewna, czy zadziała na istocie takiej jak smok, teraz miała jednak pewność, że mogła używać wpływu na każdym stworzeniu. Kiepskie pocieszenie, ale zawsze jakieś.
    Powoli zmierzchało, gdy w końcu dotarła do miejsca, gdzie skubał trawę czarny wierzchowiec. Na widok swej pani od razu zarżał – nie był to jednak przyjazny gest powitania. Kero wyraźnie ostrzegał i choć w pierwszej chwili nie zrozumiała, zorientowała się od razu, gdy spomiędzy drzew wyskoczyło trzech rabusiów.
    No nie, jeszcze tego mi brakowało – jęknęła w myślach, mając ochotę rozmasować pulsującą czaszkę.
    - Proszę, proszę, a co taka piękna dama robi w środku lasu? – zaczął jeden z opryszków, prezentując w szerokim, gadzim uśmiechu niepełne uzębienie.
    - To bardzo niebezpieczne… – dołączył się drugi, z podobnym grymasem na zarośniętej twarzy.
    - …tak się włóczyć wieczorami samotnie – dokończył trzeci, oblizując się, gdy zmierzył jej ciało obrzydliwie pożądliwym spojrzeniem.
    Wzdrygnęła się, zaciskając zęby z irytacją. Albo byli głupi na tyle, by nie zauważyć wystających znad ramion rękojeści mieczy, albo byli na tyle pewni siebie, by sądzić, że kobieta nie może zrobić z nich użytku. Wszyscy trzej dzierżyli tylko krótkie sztylety, jeden przy pasie miał większą, nabijaną kolcami pałkę, ale nie stanowili wielkiego zagrożenia dla wyćwiczonej Eny – byli raczej jak natrętne muchy.
    - Panowie – zaczęła, a oni od razu zachichotali.
    - Panowie, jak dwornie. Słyszeliście, chłopaki? Teraz jesteśmy panami – zaśmiał się jeden paskudnie, ten z zarostem, w którym pewnie trzymał jeszcze resztki obiadu.
    - Dobrze wam radzę – kontynuowała, nie zrażona, pełnym spokojnej perswazji głosem – lepiej odwróćcie się na pięcie i odejdźcie, a nic wam się nie stanie.
    Wszyscy jak na komendę wybuchli gromkim śmiechem, trzymając się za brzuchy lub klepiąc po udach. Stwierdziła, że zrobiło im się nazbyt wesoło. Z niesmakiem wyciągnęła klingę Blasku, która z delikatnym świstem wyśliznęła się z pochwy i od razu dopasowała do ruchów dzierżących ją dłoni.
    Ostrze śmignęło, odbijając zbłąkany promień słońca, a zaraz potem zdziwiony krzyk przeciął powietrze, gdy krew wytrysnęła z głębokiej rany na brzuchu posiadacza bujnego zarostu. Pozostała dwójka w mgnieniu oka zaprzestała śmiechu, w pierwszym odruchu zastygając, co bezsprzecznie spowodowane zostało widokiem kumpla padającego od ciosu kobiety. Zaraz potem z krzykiem zerwali się z miejsca, jednak dla jednego było już za późno.
    Ena nie marnowała czasu. Okręciła się na pięcie, pochylając nieznacznie i cięła na ukos przez tors mężczyzny posiadającego ubytki w uzębieniu. Uniknęła zmierzającego w jej stronę sztyletu trzeciego rabusia, odsuwając stopę w tył, po łuku. Przekręciła klingę w dłoniach, pchnąwszy pod prawą ręką w tył, wprost w brzuch ostatniego przeciwnika. Bulgocząco-zawodzący dźwięk wydobył się z otwartych w szoku ustach, gdy wyszarpnęła ostrze. Posoka rozlała się po brudnej kurcie, a ciało z głuchym łoskotem uderzyło o ziemię. Trzy trupy zaściełały teraz ścieżkę, brocząc krwią, która wpijała się w glebę i barwiła trawę na bordowo.  
    - A ostrzegałam – powiedziała, oddychając ciężko. Adrenalina powoli zaczynała opuszczać jej organizm i gdy zrobiła krok w stronę wierzchowca, zatoczyła się nieznacznie. – Cholera, nie jest dobrze – syknęła, ostrożnie stawiając stopy.
    Kero, zauważywszy stan swej pani, od razu podreptał bliżej, by nie musiała pokonywać większego dystansu. Ena uśmiechnęła się do ogiera z wdzięcznością i wdrapała się na siodło, sadowiąc wygodnie. Zmęczone mięśnie na szczęście jeszcze nie odmówiły posłuszeństwa, więc skierowała się na główny trakt prowadzący przez las. Słońce powoli zaczynało zbliżać się ku horyzontowi, gdy w końcu dotarła na skraj gąszczu.
     Westchnęła cicho, do Samudry czekało ją jeszcze co najmniej kilka godzin drogi.
    - No, chyba musimy zatrzymać się w gospodzie – mruknęła, bez większego entuzjazmu, choć niewielka ulga przeszyła jej umysł, gdy pomyślała o wypoczynku. Wiedziała, że tej nocy będzie spała jak zabita.

~***~

    Dzień później stanęła ponownie w przytulnej, pełnej pamiątek z podróży, chacie pana Teodora, któremu oczy lśniły wyczekiwaniem i podekscytowaniem. Ena wyciągnęła z sakiewki trzy zęby i podała je staruszkowi. Od razu z uwielbieniem, ale i uważnym błyskiem zaczął oględziny zdobyczy.
    - Świetne, naprawdę piękne – mruczał, jakby do siebie. Nagle zwrócił podejrzliwie spojrzenie na kobietę. – To wszystkie, jakie znalazłaś? – zapytał, mrużąc powieki.
    - Wszystkie – odpowiedziała bez mrugnięcia okiem, patrząc wprost w podejrzliwie tęczówki. Przez chwilę jeszcze przyglądał jej się uważnie, ale przyjął do wiadomości informację i powrócił do oglądania zębów.
    - Dziękuję Ci za nie, nawet nie wiesz, jak chciałem takie mieć. – Uśmiechnął się jeszcze do niej lekko, znów wyglądając jak poczciwy staruszek. - Wynagrodzenie masz w sakiewce na stole – powiedział jeszcze, potem całą swą uwagę poświęcając skarbom w dłoniach.
    Skłoniła się lekko, po czym chwyciwszy sakiewkę, opuściła domostwo. Niewielki uśmiech uniósł kąciki jej warg. Ostatni ząb wciąż spoczywał na dnie woreczka przy biodrze. Zwykle nie była sentymentalna, jednak mieć ząb smoka jako pamiątkę – to co innego. Skierowała się do siedziby, zadowolona i spełniona, ze wspomnieniami, które długo się nie zatrą.

~Ena Sinatri

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz