Bywały takie dni, kiedy los zdawał się
uśmiechać i sprzyjać każdemu na swej drodze. Bywały również takie, gdy unosił
wargi w kpiącym geście, spoglądając w dół drwiącym spojrzeniem, pełen
niepohamowanego rozbawienia. Miała wrażenie, że dziś okazało się właśnie jednym
z takich dni.
Ponownie prześledziła uważnym wzrokiem
poczciwą twarz staruszka, starając się dostrzec jakiekolwiek oznaki kłamstwa
lub bredzenia ludzi pozbawionych zmysłów. Niczego takiego nie znalazła. Tylko
pełne ekscytacji spojrzenie i ledwie powstrzymywany uśmiech.
- Mam przynieść ząb tego smoka? – upewniła się,
unosząc brew, nadal sceptyczna.
Pan Teodor gorliwie pokiwał głową,
nieświadomie zacierając ręce. Musiał być bardzo żywotnym człowiekiem – doszła do
wniosku, spoglądając na jego pełne zapału ruchy.
- Tak, tak, wystarczy jeden – zapewnił, ale
po chwili szare oczy zabłysły chciwie – chociaż, jeśli znajdziesz więcej, możesz
je również przynieść.
- Za dodatkową opłatą, ma się rozumieć?
Staruszek skrzywił się nieznacznie, jednak
ponownie twierdząco pokiwał głową.
- Oczywiście, nagrodzę cię sowicie.
Skinęła usatysfakcjonowana i odwróciła się na
pięcie, by opuścić przytulne domostwo dawnego podróżnika.
- Stawię się u pana zaraz po powrocie –
odpowiedziała na odchodnym i zniknęła za drzwiami, wychodząc na zalane słońcem
uliczki.
~***~
Słońce leniwymi promykami poranka
przezierało się przez zielone korony drzew, sięgając sylwetki samotnego
jeźdźca, przemierzającego rozległe lasy na południe od Samudry. Odziana w
ciemno-brązowy kostium postać, bez wątpienia kobieca, rozglądała się wokół,
jadąc jedną z licznych, cienkich drużek, które prowadziły w głąb gąszczu drzew
i krzewów. Kary wierzchowiec co jakiś czas parskał lub potrząsał grzywą, gdy
wymruczała coś pod nosem, jakby chciał odpowiedzieć swej pani. Jego czarne
ślepia spod długiego włosia patrzyły uważnie i rozsądnie, sprawiając wrażenie
niemal ludzkich, choć bezdennych niczym otchłań studni.
Po pewnym czasie ścieżka zaczęła się
niebezpiecznie zwężać, tak że Ena musiała zrezygnować z dalszej podróży na
grzbiecie towarzysza. Z gracją zsunęła się na ziemię, lądując lekko, niemal
bezdźwięcznie, dzięki miękkim podeszwom butów o wysokich cholewkach, w których
sprytnie ukryte zostały niewielkie sztylety – dobre do walki, jak i rzucania.
Poklepała wierzchowca po ciemnej sierści na
szyi, poprawiając szelki z katanami umiejscowionymi między łopatkami.
- Zostań tutaj, Kero – nakazała łagodnie, a
kiedy ogier potrząsnął łbem i parsknął, usatysfakcjonowała ruszyła w dalszą
drogę.
Od mieszkańców pobliskich wiosek
wywiedziała się, w których miejscach zdołali ujrzeć kształt przypominający
wyglądem młodego smoka. Odnalazłszy jedno z takowych, będące niewielką polaną,
zaczęła tropić go po śladach.
Nie
było to łatwe zadanie, chociaż w swych młodych latach nauczyła się rozpoznawać
tropy i okazała się w tym całkiem dobra, jednak nigdy nie miała jeszcze okazji
podążania za podobną istotą. Na szczęście smok zostawiał po sobie całkiem
wyraźne ślady – bruzdy w ziemi, na gałęziach, gdy zapewne próbował wzbić się w
powietrze, szramy na pniach od ostrych niczym brzytwa pazurów. Podążała tym
szlakiem, wciąż wypatrując nowych znaków i zauważając, jak z każdym przebytym
odcinkiem drogi stają się one coraz to świeższe.
Zaniepokoiła się, nie znalazłszy pod drodze
żadnych zębów. Pomimo całej swojej odwagi i nieraz brawury, nie miała ochoty
stanąć twarzą w twarz z prawdziwym smokiem, nawet jeśli był tylko niedawno
urodzonym. Nadal posiadał ostre pazury i zbroję niemal nie do przebicia.
Odetchnęła głęboko, uspakajając myśli, po
czym ruszyła dalej, uważnie śledząc drogę wokół i pod stopami. W pewnym
momencie musiała zboczyć ze ścieżki, która i tak przypominała już bardziej
zwierzęcy szlak niż drużkę dla ludzi, by zagłębić się w jeszcze większy gąszcz.
Znaki bytności smoka stały się jeszcze wyraźniejsze, a Ena, całkowicie skupiona
na wypatrywaniu ich, nie usłyszała miękkiego chodu zupełnie innej istoty.
Ciche warczenie dobyło się z jej prawej
strony, nieco z tyłu. Znieruchomiała, kątem oka próbując dojrzeć , jakie
zwierze zdołało się tak niepostrzeżenie podkraść. Miała swoje podejrzenia i
kiedy ujrzała zjeżoną sierść oraz wyszczerzone w grymasie kły, była już pewna.
Samotny, ogromny basior wpatrywał się w nią dziki ślepiami, czając na ugiętych
łapach, z brzuchem niemal przy samej ziemi. Musiał być odszczepieńcem, jako że
nigdzie nie dojrzała śladu watahy. Miał potężną posturę, więc z pewnością
mógłby zostać alfą stada. Widocznie został pokonany i wygnany, co nie zdarzało
się zbyt często.
Zdołała tylko odetchnąć i podnieść rękę ku
rękojeści jednej z katan, gdy basior rzucił się na nią z potężnym warkotem. Nie
mogła odskoczyć, więc skuliła się i przeturlała po miękkiej, ale pełnej
wystających korzeni ściółce, czując, jak drewno wbija się w ciało. Skrzywiła
się ledwie zauważalnie, jednak szybko podniosła na nogi, zwracając w stronę
wściekłego zwierza.
Wilk zaszurał pazurami o ziemię, gdy minął
zdobycz o zaledwie centymetry. Warcząc, obrócił się w miejscu i rzucił
ponownie na kobietę, która nie zdążyła nawet w pełni wyciągnąć ostrza. Basior
okazał się znacznie szybszy, niżby przypuszczała. Odskoczyła, potykając się o
korzeń i wyrzucając z siebie wściekłe przekleństwo, kiedy ledwie zdołała
utrzymać równowagę. Charkot zwierza uprzedził ją o kolejnym ataku.
Obróciła się, zataczając ostrzem półkole,
tnąc niemal na oślep, jedynie przeczuwając, skąd nadejdzie atak i jakiego
rodzaju będzie. Katan gładko przeszła przez ścięgna i mięśnie, czerwona posoka
rozprysła się na okoliczne drzewa, a z gardła zwierza dobyło się rozpaczliwe,
bulgoczące warknięcie. Basior ciężko opadł na ziemię, wijąc się w konwulsjach.
Z podciętego gardła w szybkim tempie wypływały strumienie krwi, barwiąc glebę
na bordowo.
Odetchnęła ciężko, jednak nie był to koniec
przygody. Mignięcie bieli po lewej stronie ostrzegło ją w samą porę, by zdołała
uniknąć kolejnego ataku ze strony mniejszego wilka. Przeklinała się w duchu, że
nie zauważyła wcześniej następnego przeciwnika, nie miała jednak czasu na
więcej. Śnieżnobiały zwierz skoczył na Enę, warcząc gardło, z chęcią mordu w
czerwonych ślepiach. Odsunęła się, cofając jedną stopę i wyciągając ostrze
katany w stronę wilka. Klinga rozpruła bok zwierzęcia, barwiąc biel ciemną
czerwienią posoki, podczas gdy żałosne piszczenie przecięło powietrze i ucichło
chwilę potem, zastąpione pośmiertnymi drgawkami.
Nie tracąc więcej czasu, rozejrzała się
wokół, uważnie śledząc każdy zakamarek i wyrwę między drzewami. Las pozostał
jednak spokojny, a na horyzoncie nie dostrzegła śladu kolejnego zagrożenie.
Odczekawszy jeszcze chwilę dla pewności, wypuściła powietrze z płuc w cichym
westchnieniu.
Fiołkowo-złote tęczówki zwróciły się na
ciała wilków – ogromnego, szarego basiora i mniejszej, białej, jak zauważyła,
wilczycy. Samica musiała być albinosem, jej czerwone ślepia i sierść w kolorze
śniegu jasno o tym świadczyły. Ena zmarszczyła brwi – dwa samotne wilki? To zdarzało
się bardzo rzadko, jednak patrząc na tę wyjątkową parę, nie dziwiła się już tak
bardzo. Stada rzadko akceptowały albinosy, a jeśli zwierzęta były spokrewnione,
pewnie została wygnana wraz z basiorem.
Pokręciła głową, wycierając klingę w białą
sierść wilczycy.
- Stajesz się nieostrożna – wymruczała pod
nosem, patrząc na ciała. Wsunęła miecz z powrotem do pochwy, kiedy pewna myśl
przeszyła jej umysł.
Mogłaby oskórować zwierzęta – zawsze był to
jakiś dodatkowy zarobek, jednakże skóra wilczycy została uszkodzona i w dużej
mierze zabarwiona szkarłatem. Ena skrzywiła się nieznacznie. Szkoda – pomyślała
– za białą skórę dostałabym znacznie więcej.
Wzruszywszy ramionami, stwierdziła, że
jeśli starczy jej czasu, wróci tą samą drogą i może wtedy się tym zajmie, teraz
jednak musiała skupić się na głównym celu. Wznowiła wędrówkę szlakiem smoka, po
pół godzinie napotykając całkiem świeże ślady i zero zębów. Nie podobała jej
się ta sytuacja ani trochę.
Próbując nie nastawiać się w żaden sposób,
ruszyła dalej szlakiem wytyczonym przez bruzdy w ziemi. Nie trwało to długo,
jak las zaczął się nieznacznie przerzedzać i przed Eną otworzyła się niewielka
polanka, niemal cała zacieniona rozległymi koronami pobliskich drzew. Pośrodku stał
ogromny głaz, gęsto porośnięty mchem, a obok niego zwalony pień. Prawie cała
kora pobrużdżona została śladami ogromnych zębów i szczęk, co najlepsze, pośród
lśniącej zielenią trawy przebijały się błyski smoczych zębów.
Rozluźniła się nieco, jednak pomna zdarzeń
sprzed godziny, rozejrzała się po polance uważnie. Zbadała każdy centymetr
otaczających połać zieleni drzew i krzewów, by upewnić się, czy smocze dziecię
nie czyha na nią gdzieś w pobliżu. Gdy w końcu zyskała pewność, że nigdzie nie
widać groźnej sylwetki, powoli i ostrożnie wychynęła z osłony gałęzi. Poruszała
się cicho, wciąż rozglądając na boki, jednak nie poruszając głową. Stawiała
stopy delikatnie, uważając, by nie nadepnąć na żaden patyk i nie robić niepotrzebnego
hałasu.
Po pełnej napięcia chwili w końcu dotarła
do celu, zawalonego pnia i dokładnie czterech, ostrych, trójkątnych zębów.
Mleczna biel szkliwa odcinała się na tle zieleni i brązu poszycia, przykuwając
wzrok, póki Ena nie zebrała ich do niewielkiej sakiewki przymiętej do
szerokiego pasa przy biodrze. Zęby zagrzechotały cichy, gdy zrobiła krok w
drogę powrotną i od razu przystanęła, przygryzając niepewnie dolną wargę.
Rozejrzała się uważnie, jednak las wokół nadal pozostawał spokojny.
Wtem odgłos prucia powietrza skrzydłami
dotarł do uszu zabójczyni, gnając, by ukryła się za powalonym pniem. Ledwie
wskoczyła za konar, a na polanie nieco niezgrabnie wylądował młody smok. Wydał
z siebie coś na wzór parsknięcia, wypuszczając nozdrzami kłęby dymu, po czym
powoli zbliżył się do głazu, by wspiąć na jego szczyt.
Z duszą na ramieniu obserwowała niezwykłą
istotę, gdy przemierzał niewielką odległość, jaka ich dzieliła. Zielone łuski
lśniły nawet w cieniu liści, a szmaragdowe ślepia spoglądały znad ostro
zarysowanej, potężnej szczęki, z której wyrastały ostre jak brzytwa, choć
jeszcze niewielkie kolce. Podobne zdobiły szczyt czaszki i ciągnęły się przez
całe ciało smoka, aż na koniec ogona. Wielkością dorównywał dorastającemu
źrebakowi, choć ciało miał bardziej pociągłe, mocarne, a łapy krótsze, mocniej
wygięte i sękate, przyozdobione ostrymi pazurami.
Ena zaczęła powoli cofać się w stronę
drzew, nie spuszczając wzroku z sylwetki smoka. Miała nadzieję ujść niezauważoną,
jednakże los nie sprzyjał jej tego dnia. Wiatr zawiał zza pleców brunetki,
niosąc zapach ludzkiego ciała wprost w nozdrza buchające dymem jeszcze sekundy
wcześniej. Szmaragdowe ślepia zwróciły się na zabójczynię, chłodne i dzikie, a
długi ogon przesunął się powoli po skale. Kolejne kłęby szarych oparów wydobyły
się z nozdrzy, gdy pochylił łeb i ugiął łapy, przyglądając się nieznanej
postaci.
Serce poczęło szybciej bić w piersi
kobiety, kiedy spoglądała w te piękne i zarazem straszne ślepia. Miała ochotę
uciekać, a równocześnie zostać, by podziwiać majestat smoka. Wiedziała jednak,
że jeśli nic szybko nie wymyśli, zapewne przestanie być ciekawym zjawiskiem, a
stanie się łatwą przekąską. Myślała
gorączkowo, czas uciekał jej między palcami, ale nic nie przychodziło do głowy.
W końcu smok po raz kolejny fuknął dymem i już chciał schodzić z głazu w stronę
ciemnowłosej, gdy postanowiła użyć ostatniej, niepewnej deski ratunku.
Skierowała spojrzenie wprost w szmaragdowe ślepia i skupiła się na nich
całkowicie.
Smok znieruchomiał, z jedną łapą
przewieszoną nad krawędzią.
To było całkiem nowe i dość dziwne
doświadczenia. Zawsze potrafiła w pewien sposób wyczuć czyjś umysł, gdy chciała
go zahipnotyzować, teraz czuła tylko dziką, zwierzęcą obecność i niewielkie
zaciekawienie, podszyte zadowoleniem z niedawno znalezionej, świeżo zabitej zdobyczy.
Musiał natrafić na dwa zabite wilki – pomyślała, jednak szybko wyrzuciła to z
głowy, skupiając się na smoku.
Nie jestem nikim ważnym. Najadłeś się,
teraz pora na drzemkę – mruczała w głowie mantrę, chociaż wiedziała, że nie
mógł zrozumieć słów. Liczył się ton i wpływ, jaki wywierała na umysł, a teraz
chciała tylko, by smok odwrócił od niej uwagę i najlepiej uciął sobie
drzemkę.
Szmaragdowe ślepia spoglądały na nią, puste
i nieobecne, więc szeptała dalej, kojącym, niskim głosem, niemal nucąc.
Kropelki potu wstąpiły na wysokie czoło, ale nie przerwała, nawet nie ośmieliła
się mrugnąć, wiedząc, że może to wybić ich oboje z hipnozy. Już myślała, iż jej
wysiłki pójdą na marne, kiedy w końcu wrażenie dzikości ustało, a smok odwrócił
wzrok. Ułożył się wygodnie na skale, pysk kładąc między łapami i okrywając się
szerokimi, błoniastymi skrzydłami, po czym przymknął ślepia. Kłąb dymu buchnął
z nozdrzy raz, drugi, trzeci, aż oddech smoka uspokoił się i ten zapadł w lekką
drzemkę.
Znieruchomiała w miejscu Ena przez chwilę
nie wiedziała, co ze sobą zrobić, aż w końcu przymknęła powieki i odetchnęła
bezgłośnie, dziękując w myślach wszystkim znanym bogom. Niemiłosierny ból
przeszył jej skronie, ale zignorowała to i wznowiła wycofywanie się, nadal
mając na oku uśpioną formę. Dopiero znalazłszy się dobrych kilka metrów w
gąszczu drzew i krzewów, odważyła się rozluźnić.
- Rany, było blisko – sapnęła, opierając
się o najbliższe drzewo, gdy zakręciło jej się w głowie.
Teraz musiała okrążyć całą polanę,
trzymając się w rozsądnej odległości, by móc wrócić na ścieżkę i dotrzeć do
Kero. Niezbyt cieszyła się tą perspektywą, jednak nie miała wyboru, a słońce
już dawno minęło połowę drogi na niebie. Zanim dotarła na znajomy szlak, minęło
prawie półgodziny, potem kolejne, nim odnalazła zmasakrowane ciała dwóch
wilków.
- Szkoda, takie piękne futra – mruknęła, ale
nie zatrzymywała się na dłużej, ruszając dalej ścieżką.
Mięśnie powoli odmawiały posłuszeństwa, gdy
w głowie pulsował ból; świadectwo nadwyrężenia psychicznych możliwości hipnozy.
Nigdy jeszcze nie użyła jej w tak wielki stopniu. Nawet nie była pewna, czy
zadziała na istocie takiej jak smok, teraz miała jednak pewność, że mogła używać wpływu na każdym stworzeniu. Kiepskie pocieszenie, ale zawsze jakieś.
Powoli zmierzchało, gdy w końcu dotarła do
miejsca, gdzie skubał trawę czarny wierzchowiec. Na widok swej pani od razu
zarżał – nie był to jednak przyjazny gest powitania. Kero wyraźnie ostrzegał i
choć w pierwszej chwili nie zrozumiała, zorientowała się od razu, gdy spomiędzy
drzew wyskoczyło trzech rabusiów.
No nie, jeszcze tego mi brakowało – jęknęła
w myślach, mając ochotę rozmasować pulsującą czaszkę.
- Proszę, proszę, a co taka piękna dama
robi w środku lasu? – zaczął jeden z opryszków, prezentując w szerokim, gadzim
uśmiechu niepełne uzębienie.
- To bardzo niebezpieczne… – dołączył się
drugi, z podobnym grymasem na zarośniętej twarzy.
- …tak się włóczyć wieczorami samotnie –
dokończył trzeci, oblizując się, gdy zmierzył jej ciało obrzydliwie pożądliwym spojrzeniem.
Wzdrygnęła się, zaciskając zęby z irytacją.
Albo byli głupi na tyle, by nie zauważyć wystających znad ramion rękojeści mieczy,
albo byli na tyle pewni siebie, by sądzić, że kobieta nie może zrobić z nich
użytku. Wszyscy trzej dzierżyli tylko krótkie sztylety, jeden przy pasie miał
większą, nabijaną kolcami pałkę, ale nie stanowili wielkiego zagrożenia dla
wyćwiczonej Eny – byli raczej jak natrętne muchy.
- Panowie – zaczęła, a oni od razu
zachichotali.
- Panowie, jak dwornie. Słyszeliście,
chłopaki? Teraz jesteśmy panami – zaśmiał się jeden paskudnie, ten z zarostem,
w którym pewnie trzymał jeszcze resztki obiadu.
- Dobrze wam radzę – kontynuowała, nie
zrażona, pełnym spokojnej perswazji głosem – lepiej odwróćcie się na pięcie i
odejdźcie, a nic wam się nie stanie.
Wszyscy jak na komendę wybuchli gromkim
śmiechem, trzymając się za brzuchy lub klepiąc po udach. Stwierdziła, że
zrobiło im się nazbyt wesoło. Z niesmakiem wyciągnęła klingę Blasku, która z
delikatnym świstem wyśliznęła się z pochwy i od razu dopasowała do ruchów
dzierżących ją dłoni.
Ostrze śmignęło, odbijając zbłąkany promień
słońca, a zaraz potem zdziwiony krzyk przeciął powietrze, gdy krew wytrysnęła z
głębokiej rany na brzuchu posiadacza bujnego zarostu. Pozostała dwójka w
mgnieniu oka zaprzestała śmiechu, w pierwszym odruchu zastygając, co
bezsprzecznie spowodowane zostało widokiem kumpla padającego od ciosu kobiety.
Zaraz potem z krzykiem zerwali się z miejsca, jednak dla jednego było już za
późno.
Ena nie marnowała czasu. Okręciła się na
pięcie, pochylając nieznacznie i cięła na ukos przez tors mężczyzny
posiadającego ubytki w uzębieniu. Uniknęła zmierzającego w jej stronę sztyletu
trzeciego rabusia, odsuwając stopę w tył, po łuku. Przekręciła klingę w
dłoniach, pchnąwszy pod prawą ręką w tył, wprost w brzuch ostatniego
przeciwnika. Bulgocząco-zawodzący dźwięk wydobył się z otwartych w szoku ustach,
gdy wyszarpnęła ostrze. Posoka rozlała się po brudnej kurcie, a ciało z głuchym
łoskotem uderzyło o ziemię. Trzy trupy zaściełały teraz ścieżkę, brocząc krwią,
która wpijała się w glebę i barwiła trawę na bordowo.
- A ostrzegałam – powiedziała, oddychając
ciężko. Adrenalina powoli zaczynała opuszczać jej organizm i gdy zrobiła krok w
stronę wierzchowca, zatoczyła się nieznacznie. – Cholera, nie jest dobrze –
syknęła, ostrożnie stawiając stopy.
Kero, zauważywszy stan swej pani, od razu
podreptał bliżej, by nie musiała pokonywać większego dystansu. Ena uśmiechnęła
się do ogiera z wdzięcznością i wdrapała się na siodło, sadowiąc wygodnie.
Zmęczone mięśnie na szczęście jeszcze nie odmówiły posłuszeństwa, więc
skierowała się na główny trakt prowadzący przez las. Słońce powoli zaczynało
zbliżać się ku horyzontowi, gdy w końcu dotarła na skraj gąszczu.
Westchnęła cicho, do Samudry czekało ją
jeszcze co najmniej kilka godzin drogi.
- No, chyba musimy zatrzymać się w
gospodzie – mruknęła, bez większego entuzjazmu, choć niewielka ulga przeszyła
jej umysł, gdy pomyślała o wypoczynku. Wiedziała, że tej nocy będzie spała jak
zabita.
~***~
Dzień później stanęła ponownie w przytulnej,
pełnej pamiątek z podróży, chacie pana Teodora, któremu oczy lśniły wyczekiwaniem
i podekscytowaniem. Ena wyciągnęła z sakiewki trzy zęby i podała je
staruszkowi. Od razu z uwielbieniem, ale i uważnym błyskiem zaczął oględziny
zdobyczy.
- Świetne, naprawdę piękne – mruczał, jakby
do siebie. Nagle zwrócił podejrzliwie spojrzenie na kobietę. – To wszystkie,
jakie znalazłaś? – zapytał, mrużąc powieki.
- Wszystkie – odpowiedziała bez mrugnięcia
okiem, patrząc wprost w podejrzliwie tęczówki. Przez chwilę jeszcze przyglądał jej
się uważnie, ale przyjął do wiadomości informację i powrócił do oglądania
zębów.
- Dziękuję Ci za nie, nawet nie wiesz, jak
chciałem takie mieć. – Uśmiechnął się jeszcze do niej lekko, znów wyglądając
jak poczciwy staruszek. - Wynagrodzenie masz w sakiewce na stole – powiedział
jeszcze, potem całą swą uwagę poświęcając skarbom w dłoniach.
Skłoniła się lekko, po czym chwyciwszy
sakiewkę, opuściła domostwo. Niewielki uśmiech uniósł kąciki jej warg. Ostatni
ząb wciąż spoczywał na dnie woreczka przy biodrze. Zwykle nie była
sentymentalna, jednak mieć ząb smoka jako pamiątkę – to co innego. Skierowała
się do siedziby, zadowolona i spełniona, ze wspomnieniami, które długo się nie
zatrą.
~Ena Sinatri
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz